XIII Bieg Rzeźnika- Relacja

Pustynna Burza w Bieszczadach..

Czyli wywiad z Mateuszem Łękawą, uczestnikiem XIII Interrisk Bieg Rzeźnika.

Skąd pomysł na Rzeźnika 2016?

Ukończyłem już 2 wcześniejsze edycje, a dzięki temu, że w zeszłym roku przebiegłem Rzeźnika w wersji ULTRA, nie musiałem brać udziału w losowaniu (chętnych było 7 par na jedno miejsce).

Dlaczego po raz kolejny chciałeś sprawdzić się na tej trasie?

Chyba zakochałem się w tym biegu. Trasa prowadzi po pięknych  bieszczadzkich szlakach górskich. Jest to najbardziej rozpoznawalny bieg ultra w Polsce,  a dystans to 77km

Czy ta edycja była wyjątkowa?

Tak, zdecydowanie tak. Tydzień przed startem otrzymaliśmy informację od organizatorów, że Bieszczadzki Park Narodowy nie wyraził zgody na wejście biegaczy na teren parku, co oznaczało konieczność zmiany trasy lub odwołanie biegu. Przez dwanaście wcześniejszych edycji nie było z tym problemu, natomiast w tym roku biegacze zniszczyliby park. Pomimo odwołania i poparcia przez Panią premier, ministra sportu oraz media, trasa musiała być zmieniona.

Uważam, że wina jak zwykle leży po środku. Organizator bez wiedzy parku zwiększył limit uczestników oraz rozpoczął zapisy na bieg. Pytanie dlaczego to my biegacze musimy na tym tracić?

Jak przebiegała nowa trasa?

Pierwsze 40 kilometrów było bez zmian. Dalej zamiast wchodzić na teren parku narodowego, biegliśmy szlakiem granicznym. Trasa była równie wymagająca. Poprzez zmiany zostało dodane 6 kilometrów, więc dystans to 83km, a liczba przewyższeń to prawie 3700m w górę.

Jak wyglądał start?

Start był w miejscowości Komańcza. Jak zawsze startowaliśmy o 3 w nocy. Jest to wyjątkowa chwila dla każdego uczestnika. Wielkie emocje, ogromna chęć biegu. Na starcie zgromadzone 1,5 tys osób z czołówkami na głowach, jest środek nocy, a temperatura powietrza to tylko 6 stopni, mgła. Wystrzał z armaty.. START..

W jaki sposób udało Wam się pokonać taki dystans?

Nie było łatwo. Rzeźnik jest biegiem w parach, co wymaga odpowiedzialności również za partnera i nie pozwala skupić się tylko na swoich potrzebach. Wystartowaliśmy spokojnie, pierwsze 8 kilometrów po asfalcie. Biegliśmy równo obok siebie, bark w bark. Wchodząc do lasu robiło się już jasno, co zmieniło perspektywę oraz zwiększyło widoczność. Bez większych trudności po ponad 4h, zgodnie z planem dotarliśmy do Cisnej, gdzie umiejscowiony był przepak (miejsce w którym odbieramy przygotowany przez siebie worek z rzeczami). Uzupełniliśmy wodę na kolejne kilometry biegu, odżywki oraz zabraliśmy kije, których nie wolno używać na pierwszym 32km odcinku. Dalej czekało na nas sporo wspinania i strome podejścia. Najdłużej trwało wejście na szczyt Jasła (1153 mnpm). Na szczęście wzięliśmy ze sobą kijki, które znacznie pozwalały odciążyć mięśnie nóg i zdecydowanie pomagały na podejściach. Ten odcinek dał nam mocno w kość. Konrad skręcił dwa razy tą samą kostkę, ja miałem skurcze mięśni czworogłowych (zupełnie jak piłkarze kolejnego dnia w finale ligi mistrzów). Dotarliśmy na kolejny przepak, to dopiero 49 kilometr. Tutaj czekał na nas kolejny worek, coca-cola oraz jedzenie. Zmusiliśmy się do zjedzenia kilku pierogów, ponieważ od startu zjedliśmy tylko po pół bułki, nie byliśmy zupełnie głodni, ale nic nie jeść przy takim wysiłku to spory błąd. Konrad poszedł zmrozić kostkę, którą później posmarował naproxen’em, który mieliśmy w worku na przepaku. Straciliśmy tutaj pół godziny, ale na prawdę tego potrzebowaliśmy. Dalej było już tylko gorzej. Konrad opadł z sił, próbował biec, ale z jego kostką nie było dobrze, już od kilku kilometrów. Staraliśmy się mocno maszerować, czasem truchtać. Sporo zespołów nas wyprzedzało, ale zmierzaliśmy dalej, po woli do mety. 67kilometr- ostatni punkt z wodą znajdował się w rzeczywistości 1,5 km dalej niż planowano. Dotarliśmy tam bardzo zmęczeni, uzupełniliśmy zapas wody, dwa łyki coli i dalej. Początkowo tempo ostatniego odcinka mieliśmy dramatyczne. Na szczęście w okolicach 70 kilometra udało mi się zmobilizować mojego partnera do zaciśnięcia zębów, walki z bólem i mocniejszego napierania w stronę mety. Cały czas dbałem o regularne dostarczanie naszym organizmom potrzebnej energii do biegu w postaci żeli marki ALE, soli i magnezu. Patrząc pod nogi, walcząc ze swoim bólem, liczyliśmy metr za metrem. Każdy kilometr kosztował nas coraz więcej, ale już nie było odwrotu, już blisko, jeszcze trochę. Od 80 kilometra, drogą asfaltową zmierzaliśmy do celu. Linię mety przekroczyliśmy z czasem 14h 32m osiągając 427/778 miejsce. Tutaj medal, koszulka finishera i oczywiście piwo regionalne ursa rzeźnik.

Co Wam pomogło osiągnąć sukces?

Motywacji dodawała nam wierna fanka naszego zespołu Ania, która zostawiała nas na starcie życząc powodzenia, obecna była również na przepaku dopingując bardzo mocno, aż w końcu gratulowała na mecie.

Zegarek marki SUUNTO dyktował nam tempo, pokazywał aktualną wysokość, oraz dystans. Taki sprzęt to podstawa biegów górskich.

Żele marki ALE, które regularnie dawały nam kopa. Zjedliśmy ich prawie dwadzieścia! Shoty magnezowe oraz hydroSalt.

DZIĘKUJEMY!

Zespół Pustynna Burza.