Bieg Szlakiem doliny Wisły- Relacja

W niedzielę 13.08.2017 wystartowałem w pięknej miejscowości Czerwińsk nad Wisłą (60km od Warszawy). Jest to ciekawe, historyczne, lecz trochę zapomniane dziś miasteczko.

Informacje nt. biegu znalazłem kilka dni wcześniej na stronie kalendarzbiegowy.pl. Jak się szybko okazało, nie było już miejsc (limit 100 osób), więc zostałem zapisany na listę rezerwową. De facto jadąc do Czerwińska, nadal nie miałem potwierdzenia, że będę miał możliwość wystartowania. Na szczęście, kiedy dotarliśmy do biura zawodów okazało się, że jedna osoba zrezygnowała i mogłem przejąć jej numer.

Bieg był całkowicie bezpłatny, a start przewidziano na godzinę 13. Pogoda w sam raz do biegania, dwadzieścia kilka stopni, słońce i lekki wiatr. Dystans około 10 kilometrów, składający się z dwóch pętli, bez atestu PZLA.

Kiedy nadszedł czas, żeby zacząć bezpośrednie przygotowania do startu, poszliśmy w stronę samochodu, aby włożyć ciuchy biegowe. Niestety nie wziąłem ze sobą żadnych skarpet biegowych, a jedyne, które miałem to te na nogach, zwykłe bawełniane. Nie pozostało mi nic innego jak w nich pobiec. Chyba pierwszy raz w życiu, biegałem w bawełnianych skarpetkach. Podczas samego biegu nie czułem wielkiej różnicy, poza tą psychiczną w głowie.

Start nastąpił spod bramy sponsora lokalnego banku, przy urzędzie gminy Czerwińsk. Od początku ukształtowała się kilkuosobowa czołówka. Ja, zainspirowany ostatnimi występami Adama Kszczota, nie chciałem biec z samego przodu. Przez pierwsze kilka kilometrów zajmowałem 5-6 pozycję, trzymając liderów w niedalekiej odległości. Początkowe tempo było dość wysokie, drugi kilometr zrobiłem w 3:22. Punkt z wodą znajdował się już na 3 kilometrze z którego, jednak nie skorzystałem, biorąc przykład z biegaczy przede mną. Czwarty kilometr prowadził wzdłuż brzegu Wisły, ziemisto-piaskową ścieżką. Zarówno na pierwszym jak i drugim okrążeniu, były to dwa najwolniejsze kilometry w moim wykonaniu. Jak widać przełaje nie są moją specjalnością. Strasznie się tam męczyłem, a tempo spadło do 3:40. Dalej trasa przebiegała przez mały rynek, który niewątpliwie ma swój urok. W tym miejscu strażacy ustawili kurtynę wodną. Na tej wysokości wyprzedziłem piątego zawodnika, obejmując czwartą pozycję. Ostatni kilometr każdego okrążenia to już 400 metrowy podbieg ze sporym nachyleniem (taka Agrykola, tylko bardziej) pod XII wieczny Salezjański Klasztor. Nogi już przed startem były lekko zmęczone po sobotnim 15km treningu. Na szczęście treningi na Agrykoli zrobiły swoje i utrzymałem tempo poniżej 4min/km. Na półmetku trasy spotkałem kibicującą Anię, co dodało mi jeszcze więcej siły do walki. Na szóstym kilometrze objąłem trzecią pozycję, którą już utrzymałem do samego końca z prawie minutową przewagą, nad kolejnym zawodnikiem. Zastanawiałem się wtedy, czy nie za wcześnie i czy będę w stanie utrzymać miejsce do końca. Jak widać była to bardzo dobra decyzja.

Ostatni kilometr bardzo ciężki na tętnie przekraczającym 180 uderzeń na minutę. Cały czas miałem drugiego zawodnika w zasięgu wzroku, ale już poza możliwościami fizycznymi. Gratulacje dla zwycięzców i dzięki za świetną rywalizację!

Po biegu na wszystkich czekały drewniane medale, całkiem ładne. Inne na tle tych metalowych. Kuchnia polowa wydawała pyszną zupę pomidorową, a z głośników leciało disco polo (skąd widzieli, że przyjadę? 🙂 ) Na koniec dekoracja i również drewniane puchary.

Bieg bardzo fajny, rozgrywany na urokliwej trasie małego miasteczka z odcinkiem wzdłuż Wisły. Takie lokalne biegi, mają swój klimat, który bardzo cenię. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze możliwość startu w Czerwińsku, a na pewno tu wrócę spędzić wolny dzień. Polecam wszystkim!