Bieg Rzeźnika Ultra

Bieg Rzeźnika Ultra
rzeznik-540x95Po bardzo udanym starcie w Biegu Rzeźnika w zeszłym sezonie oraz wielkim sentymencie do Bieszczad, dzięki Łemkowynie 150km, postanowiłem i w tym sezonie wystartować w tamtych okolicach. Jako, że jestem fanem pierwszych edycji imprez biegowych wybór padł na Rzeźnika Ultra.

Już przed biegiem było wiele niejasności. Raz napisany regulamin, a raczej skopiowany i lekko zmieniony z biegu rzeźnika nie rozwiewał moich wątpliwości. Czas startu nie był znany do samego dnia zawodów (zapis w regulaminie +-2h), długość trasy nie została przez nikogo zmierzona, a punkty kontrolne i przepaki zostały zmienione w dniu zawodów.
Analizując wcześniej trasę i limity czasowe wiedziałem, że szansa na ukończenie całego dystansu jest niewielka, natomiast organizator zdając sobie z tego sprawę już od 100km uznawał za „finishera”.

10556892_470911659732540_1211401686239956309_oZaraz przed biegiem nad Cisną spadł potężny deszcz, prognoza pogody nie zapowiadała też nic dobrego. Zaopatrzony w kurtkę przeciwdeszczową, żele, izotoniki, magnez, bułki i cukierki udałem się na miejsce zbiórki.Po odprawie mieliśmy jeszcze chwilę do startu. Idealny czas na przedstartowy masaż i wcieranie harraru.

Wystrzał ze strzelby punkt 22:00 sygnalizował start. Jeszcze szybkie pożegnanie z supportem i lecimy.
Pierwsze kilometry spokojnie, choć znając profil trasy wiedziałem, że na początku mogę zrobić lekki zapas czasowy. Zaraz potem się zaczęło.. Błoto i pierwsze dłuższe podejście. Taktyka była taka, żeby pod górę podchodzić, a granią i zbiegi biec. Początkowy odcinek biegłem z Michałem (partnerem z zeszłorocznej edycji Rzeźnika, którego pokonuje się w parach) więc czas płynął bardzo szybko na rozmowie i wymianie doświadczeń. W okolicach 25km zaczął mocno padać deszcz na tyle, że musiałem przystanąć i się ubrać. Padający deszcz nie był jednak problemem.

10866290_1025253780818194_6319689904625305848_oPierwsza trudność tego biegu pojawiła się w okolicach 35 km, skończyła się woda w bukłaku. Już przed startem wiedziałem, że może być to duża trudność, gdyż pierwszy punkt z wodą został umieszony dopiero na 50km! Pomimo zapisu w regulaminie, który niestety został zmieniony w dniu zawodów, że woda będzie już na 13km. Jedyną nadzieją mógł być górski strumień, choć takiego po drodze jeszcze nie spotkaliśmy. Po 2 km usłyszałem szum wody.. pomyślałem „fatamorgana”? A jednak nie! Zbiegłem do potoku, uzupełniłem pełny bukłak zimną, górską wodą i w drogę!
Kolejny problem to moja czołówka. Dwie baterie wyczerpały się zaraz po godzinie 3. Trochę mnie to zatrzymało, łapałem się innych biegaczy i tak biegłem stawiając stopy podobnie jak Oni. Ku mojemu zdziwieniu bardzo szybko zrobiło się jasno i uwolniło mnie to od biegu w nie swoim tempie.

Od 43km do punktu z wodą był już tylko płaski asfaltowy odcinek, który bez trudu pokonywałem w tempie 5:30/km wyprzedając wielu biegaczy. Regularnie przyjmowałem elektrolity, żele, shoty magnezowe i posilałem wcześniej przygotowanymi bułkami.

Na 50km dotarłem po ….. Był to dobry czas, ponieważ zakładałem, że tą trasę pokonam w 8h. Punkt żywieniowy jednak nie zachwycał, otrzymaliśmy zimny ryż ze śmietaną, herbatę i dla chętnych podobno nie dobre ziemniaki. Na szczęście był tu też przepak, na którym mogłem odebrać swoje rzeczy, które wcześniej przygotowałem. Przebrałem mokrą koszulkę, wziąłem bułki, uzupełniłem wodę, żele i w drogę. Zajęło mi to tylko 15min- co jak na mnie jest bardzo dobrym rezultatem.
Niestety z powodu złej organizacji i braku wody do 50km wielu ludzi rezygnowało już na tym kilometrze. Uważam to za wielki błąd organizatorów, który narażał biegaczy na niebezpieczeństwo.

11236563_1025255944151311_2898567348557922139_o

Ja jednak ruszyłem dalej. Kolejny punkt miał być 27km dalej, gdzie jak się dowiedzieliśmy czeka na nas coca-cola. Tutaj było już jasno, piękna pogoda i pełne słońce. Wokół nas piękne widoki, wszędzie zielono, wiosennie. Aż chciało się przeć na przód! Ciężkie podejścia , kamieniste i błotniste podłoże dawało uczucie prawdziwego ultra. To jest mój świat, moja bajka! Ale jednak nie było tak kolorowo, zmęczenie narastało, a jeden feler dawał się we znaki. Przed biegiem, choć wiem, że nie wolno tego robić wyprałem moje buty w pralce.. i jak się okazało, niestety już na biegu- skurczyły się! Stopy coraz mocniej bolały, a palce obijały z każdym krokiem o czubek buta. Na 78km, gdzie powinien być już kolejny punkt z grupą kilku biegaczy nie widzieliśmy czy biec w prawo czy w lewo. Trasa nie była oznakowana, a obiecanych map niestety nie otrzymaliśmy. Dzwoniąc do organizatorów z pytaniem usłyszeliśmy, że nie są przy komputerze i nie mają mapy, ale po chwili uzyskaliśmy wyczerpującą odpowiedź. Punkt był dopiero 4 km dalej! Co znowu nie pozwoliło dobrze gospodarować wodą, choć mi spokojnie wystarczyło. Na tym punkcie była coca-cola i racuchy, swoją drogą całkiem dobre.

Kolejny odcinek liczył tylko 7km, prowadził przez połoninę caryńską i w dół do Berehów. Wiązało się to z ostrym podejściem, jak i zbiegiem, na którym ciężko biec z powodu skał. Widoki z wysokości blisko 1300m npm zapierały dech w piersiach i pozwalały choć na chwilę zapomnieć o niemiłosiernie grzejącym słońcu. Na zbiegu każdy krok sprawiał ból, szczególnie lewa stopa, która była już całkiem nieźle zmasakrowana. Ale cóż, takie jest ultra.. Zaciskać zęby i naprzód.

11130385_1025250560818516_2383361396748030585_o

Z Berehów zostało teoretycznie 16km, które faktycznie miały ponad 20. Trasa prowadziła przez Połoninę Wetlińską oraz chatkę Puchatka. Bardzo strome i długie podejście wypruło mnie całkowicie z sił. Żołądek był już na tyle zmęczony, że bałem się, że nie przyjmie już kolejnego żelu energetycznego. Zostałem mocno z tyłu i maszerowałem w niezbyt szybkim tempie. Przeszedłem tak dobre 4km. Ale psychika jeszcze się nie poddała. Stwierdziłem, że dłużej tak się nie da i zaryzykuję połknięcie żelu. Ryzyko się opłaciło, dostałem całkiem niezłego kopa energetycznego, znacznie przyśpieszyłem wyprzedzając biegaczy, którzy wcześniej mnie przegonili. 3km przed punktem na setnym kilometrze na którym planowałem zakończyć bieg, wyprzedziło mnie dwóch biegaczy biegnących w całkiem niezłym tempie. Zaryzykowałem podłączenie się do nich. Starając skupiać się na tym gdzie stawiam nogi i nie myśleć o bólu pokonywaliśmy kolejne metry w zawrotnym tempie. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłem mając już prawie 100km w nogach. Jak się okazało te dwa kilometry, które nam zostały do mety wydłużyły się do dziesięciu. Po drodze wchłonąłem kolejne 2 żele i walczyłem, aby się nie zatrzymać wiedząc, że meta musi być już niedaleko. Gdy zobaczyłem znak, że jeszcze 500m włączyłem pełny sprint i byle do mojej mety (bo przecież inni zawodnicy mogli biec dalej).

image2

Na 100km (a jak zmierzył mój Suunto 120km) przejął mnie mój support, czyli Ania 🙂 I już mogłem wszystko. Pomimo tego, że nie ukończyłem całego biegu czuję się zwycięzcą! W końcu finiszerem, zostaje się już od 100km 🙂 Nigdy nie przebiegłem tak dużej części trasy biegu ultra. Nigdy nie pokonałem 100km, a w rzeczywistości 120km w czasie lekko ponad 19 godzin. Jestem zadowolony.

Do mety, czyli 140km w regulaminowym czasie dobiegło tylko 16 osób. Ja rywalizację zakończyłem na 81 pozycji i 5 miejscu w kategorii wiekowej (choć gdybym wiedział, że kolejne 10km dadzą mi zwycięstwo w tej kategorii pewnie bym przebiegł i to).

Chciałem podziękować wszystkim którzy mnie wspierali, a szczególnie Ani, która była ze mną na miejscu. Za wsparcie swoim pozytywnym nastawieniem, dobrym słowem, radą, pomocą, masażem, transportem i mógłbym tak wymieniać bez końca.. Dziękuję! 🙂

image1