Bieg Oshee 10km
Na ten sezon miałem dwa cele, czyli dwie życiówki: na dystansie 10km oraz półmaratonu.
Co prawda oba cele zostały już zrealizowane, tej wiosny. Najpierw podczas Biegu z dystansem „Dla małych serc” z czasem 33:17 i półmaratonu berlińskiego uzyskując wynik 1:14:30.
Jednak planując sezon, życiówka na dychę miała zostać ustanowiona podczas Biegu Oshee.
Biorąc pod uwagę, że wynik w Krakowie, uzyskałem z pełnego treningu, na trudnej trasie w mroźnych i wietrznych warunkach, cel na Oshee był jeden: 32:59
Tydzień przed startem..
W tygodniu przedstartowym przebiegłem tylko 50 kilometrów. W środę zrealizowałem jednostkę 3×1,6km w tempie docelowym (3:18/km) z kolei w piątek i sobotę już odpoczywałem. Chciałem być w pełni sił, zregenerowany i gotowy do startu.
Pakiety startowe odebraliśmy w sobotę na stadionie narodowym, bez większych trudności i kolejek. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na naleśnika do Manekina na małe ładowanie węgli. Taki rytuał przedstartowy 🙂
Dzień zawodów..
W niedzielę przybyliśmy na miejsce na godzinę przed rozpoczęciem biegu. Pogoda całkiem niezła, rano było dość chłodno i słonecznie. Start był planowany na godzinę 9, więc temperatura musiała być okej. Gorzej z maratończykami, którzy startowali razem z nami, a mieli przed sobą kilkugodzinny wysiłek w pełnym słońcu.
Rozgrzewka: 2km truchtu, skipy i kilka przebieżek 100-200m i byłem gotowy do startu.
Start..!
Ustawiłem się na starcie w trzeciej linii (rzędzie) i czekałem na start. Jeszcze wyrecytowanie wierszyka przez przedstawiciela Orlenu, Mazurek Dąbrowskiego i START!
Pierwsze 4 kilometry to długa prosta trzypasmówką, wzdłuż Wisły. Fajny i przyjemny odcinek. Od razu uformowała się grupka w której biegłem. Chowaliśmy się za ekrany wygłuszające przed słońcem, a kilometry szybko mijały.
Na piątym kilometrze dwa zakręty 90 stopni i połowa dystansu minęła. Czas 5km – 16:21. Wszystko szło zgodnie z planem. Gdybym utrzymał to tempo, na mecie ekscytowałbym się nową życiówką poniżej 33 minut.
Szósty i siódmy kilometr w tempie 3:20, czyli cały czas biegłem na wymarzony czas. Ale dalej, już nie było tak kolorowo.
Wszystko co wypracowałem przez siedem kilometrów zaprzepaściłem na dwóch kolejnych. Podbieg pod koniec siódmego kilometr zniszczył mnie do tego stopnia, że nie mogłem złapać tchu. Sapałem jak lokomotywa, a ciągle czułem, że nie dostarczam odpowiedniej ilości powietrza do płuc. Wpadłem w hiperwentylację i nie mogłem się pozbierać i wyregulować oddechu.
Tempo spadło o 15 sekund na kilometr. Wlekłem się do mety. Inni mnie wyprzedzali. Wiedziałem, że miałem siły, ale nie mogłem ich wykorzystać. Siłowo byłem wystarczająco przygotowany, niestety wydolnościowo poległem.
Ostatnie 250 metrów przyśpieszyłem siłą woli i wpadłem na metę z czasem 33:41. Wynik 42 sekundy gorszy od celu i 24 sekundy gorszy od aktualnej życiówki.
Podsumowanie..
Dramatu nie ma, ale sukcesu też nie. Czego zabrakło? Dlaczego tak?
-może za mało biegałem na docelowej szybkości?
-może organizm się rozleniwił bez biegania przez dwa dni?
-może jeszcze nie jestem gotowy na łamanie 33 minut?
-może trzeba popracować nad oddechem?
-może to nie był mój dzień?
W każdym razie cel zostaje na poziomie 32:59 na dychę. Jest do czego dążyć, o co walczyć i po co trenować. Cel musi być jasny, konkretny, mierzalny i REALNY!